Polecany post

"ROK ODPOCZYNKU I RELAKSU"

Zacznę od środka bo jakoś nie umiem znaleźć dobrego zdania na początek. Chciałam napisać do was więc właśnie usiadłam i piszę, chociaż jeszcze nie wiem o czym chcę napisać. Dowiemy się w trakcie.

UWIKŁANIE




Rzecz o tak zwanym “współuzależnieniu”. 


Bardzo długo odkładałam napisanie tego posta. Dlaczego? Chyba ze strachu, że albo coś przeoczę, albo napiszę post gigant z którego nikt nic nie zrozumie. 


Po pierwsze samo nazewnictwo - tak zwane “współuzależnienie” powoli odchodzi do lamusa - niestety nie ma nowego równie nośnego, więc termin “współuzależnienie” nadal funkcjonuje w przestrzeni terapeutycznej. Ja dla ułatwienia będę używać skrótu P.O.U. - Partnerzy/ partnerki osób uzależnionych.


Po pierwsze - nie każdy kto żyje z osobą uzależnioną jest osobą “współuzależnioną”. Kiedy pojawia się “współuzależnienie”? - na wielu stronach poświęconych tematowi autorzy piszą o rozwoju “niewłaściwych” reakcji na picie partnera. To słowo mnie zastanowiło. Zapamiętajmy je. Na stronie PARPA (Państwowa Agencja Rozwiązywania Problemów Alkoholowych) widnieje taka definicja: 


“Współuzależnienie nie jest chorobą - jest zespołem nieprawidłowego przystosowania się do sytuacji problemowej. “. 


Nieprawidłowe, niewłaściwe


Myślę, że w tym miejscu warto wspomnieć o sytuacji osób spokrewnionych z osobą uzależnioną - matka, ojciec, brat, siostra - mogą być osobami, które wchodzą w błędne koło “współuzależnienia”, ale ponieważ łączą ich więzy krwi w praktyce nie należą do grona osób współuzależnionych, lecz do rodzin osób uzależnionych. Ich sytuacja różni się tym, że w pewien sposób nie mogą nigdy definitywnie “odejść” od osoby uzależnionej, nawet jeśli zerwą kontakt. 


P.O.U. uwikłane pomiędzy byciem rodziną i jednoczesnym nie byciem “z rodziny” bywają oskarżane przez rodzinę uzależnionego, że “zanim z tobą był to nie pił”. Sami uzależnieni również często twierdzą, że “piją przez żonę”. To pokazuje jak daleko sięga siatka osób nieświadomie obciążających odpowiedzialnością za chorobę kogoś innego niż sam uzależniony. Gdy się temu przyjrzeć bliżej jest w tym logika - rodzina, nie może przecież przyznać, że to ich wina. To byłby dowód na porażkę ich systemu wychowawczego. Osobiście nie znam rodzica, który powiedziałby “moje błędy wychowawcze przyczyniły się do uzależnienia mojego dziecka”. Uzależniony też nie ma żadnego interesu, żeby przyznać się, że pije z powodu nie radzenia sobie z rzeczywistością. No i na to wszystko wchodzi cała w bieli P.O.U. Idealna osoba, którą można obwinić za wszelkie grzechy tego świata. 


(Tak, celowo piszę zaimki żeńskie skoro statystyki są druzgocące - w poradniach NFZ bardzo rzadko na grupach dla P.O.U. spotyka się mężczyzn pozostających w związku z uzależnionymi kobietami lub mężczyznami. Kiedy kobieta pije mężczyzna często odchodzi. W tym poście chcę się zająć specyficznym rodzajem uwikłania, który dotyczy według mnie w szczególności kobiet) 


Tak więc mamy już pierwszy stopień uwikłania - To wszystko twoja wina.





Ale zanim to będzie twoja wina najpierw musisz zacząć związek. NIezdrowe związki zwykle zaczynają się od specyficznego uwikłania emocjonalnego. Jeśli można by to jakoś krótko opisać to - zakochiwanie się z zawiązanymi oczami. Sygnały alarmowe bardziej lub mniej oczywiste rozbłyskują na horyzoncie, na którym rycerz na białym koniu z Tatrą w łapce patataja do wybranki. Trudno powiedzieć, czy ona te sygnały widzi, ale ignoruje, czy zupełnie ich nie dostrzega. No i tu pojawia się pierwsze pytanie, które dla wielu jest takie oczywiste?

Dlaczego z nim jesteś skoro to to i to. Skoro tamto i owo. Wszyscy widzą, a ona nie widzi. ta częściowa ślepota nie jest ani głupotą ani deficytem intelektualnym. Jest deficytem emocjonalnym. Skąd takie deficyty się biorą wszyscy doskonale wiemy - ano z dzieciństwa. 


Dlatego zanim zaczniesz szykować ślubną sukienkę przyjrzyj się jakie przekonania na temat związku, miłości, relacji, roli kobiety i mężczyzny wyniosłaś z domu rodzinnego. Nawet jeśli uważasz się za kobietę wyedukowaną i wyemancypowaną - nadal możesz się bardzo zdziwić.  


Tak na marginesie, to kiedy piszę tego posta wujek GOOGLE cały czas nie może się nadziwić, że można pisać o kobietach:



Uzależniony partner to zwykle nie “Oszust z Tindera”. Nie ma zaplanowanego ani pogorszenia twojego stanu psychicznego, ani roztrzaskania w pizdu twojego poczucia godności i pewności siebie, ani pozostawienia na trwałe śladów w psychice dzieci, ale bardzo prawdopodobne, że tak właśnie się stanie. Jeśli związujesz się z osobą uzależnioną w czynnym uzależnieniu, to bardzo możliwe, że czeka cię szybka jazda w dół po swoim poczuciu wartości. I naprawdę nie musi być tak, że uzależniony partner jest potworem i przemocowcem. Po prostu on nawet cię nie zauważy. Kiedy jedziecie na wakacje to na miejscu szybko cię zostawi i popędzi do baru albo sklepu. Jeśli idziecie razem na urodziny, to nie ma większego znaczenia, że tam jesteś, ważne, żeby był alkohol. W tej relacji jesteś trzecia i twój związek prawdopodobnie będzie pełen cierpienia, bo on zawsze wybierze tamtą. 


I teraz nadchodzi jedna z najtrudniejszych do zrozumienia prawd - to w ogóle nie jest o tobie. On nie wybiera alkoholu bo ty wypadasz gorzej. On po prostu zawsze wybierze alkohol bo jest uzależniony. Nieważne czy jesteś Magdą, Elką czy Beyonce. Tak działa uzależnienie. Tę prawdę ciężko przełknąć, przetrawić, pogodzić się z nią. W twojej głowie trwa negocjacja - “Ale przecież jeśli zrobię to czy tamto, to on zrozumie, zobaczy, zmieni się” itd. I to jest pierwszy symptom “współuzależnienia”. Przeświadczenie o tej mocy, która zbawi drugą osobę. W terapii to się ładnie nazywa “nadodpowiedzialność”. 


Skoro ten scenariusz jest tak częsty i tak powtarzalny to dlaczego, zapyta ktoś, nie wycofać się, nie przerwać? Z prostej przyczyny wszystko, co nie jest 100% pewne, daje nadzieję. Przecież raz na jakiś czas osoba uzależniona wyjdzie z nałogu i opowiada o tym jak szczęśliwa jest teraz jego rodzina.

Nadzieja związana z powątpiewaniem w to, co inni do nas mówią, jest paliwem dla wielu wielkich odkryć,  ale dokładnie na tej samej zasadzie ludzie wydają miliony na totolotka.


Wszyscy stosujemy różne techniki dostosowywania się do sytuacji życiowych. Używanie substancji też jest taką techniką. Ma na celu łagodzenie objawów życia, które bywa trudne, stresujące, nieprzewidywalne i zupełnie inne od tego jakie sobie wymyśliliśmy. Logika dostosowania nastawiona jest często przetrwanie a nie na dobrostan i tu tkwi problem. Kiedy zależy nam tylko na chwilowej poprawie nastroju, bytu, wyłącza nam się widzenie szerokopasmowe. Ok wezmę “chwilówkę”, będzie git - tylko z czego ją spłacę? Napiję się, zapomnę o problemach - tylko, że one wrócą. Zabronię mu pić dzisiaj na imieninach, nie napije się i będzie miło - ale prędzej czy później znowu się napije. Ale kiedy jesteś w trybie przetrwania, ciężko myśleć do przodu. Jak gazela spierdala na sawannie to nie planuje co zrobi, jak jej nie dogoni lew. Skupia się tylko na przebieraniu kopytkami.


Kiedy myślę o słowach “Nieprawidłowe, niewłaściwe sposoby przystosowania”, staje mi przed oczami kobieta, która pomaga pijanemu mężowi - rozbiera go, przywozi, świeci za niego oczami. Nie myślę wówczas - trzeba go było zostawić - myślę, o kobiecie, w którą (jak wiele kobiet w tym kraju) od dziecka wpisano oprogramowanie pomagania każdemu. Od matki i ojca, przez braci i sióstr, po męża, dzieci, sąsiadkę i w ogóle każdego kto się nawinie. Jak to ładnie ujęła Holly Whitaker:


“Od kobiety oczekuje się nie tylko bycia matką, oczekuje się od niej także matkowania. I nie tylko dzieciom, lecz wszystkim”.


Kurwa esencja matki polki - wszyscy od niej coś chcą, a ona ma znaleźć czas na każdą pierdołę i bolączkę innych. Jej misja życiowa to zbawić wszystkich i jeszcze ładnie przy tym wyglądać i się uśmiechać bo jak nie - to “co taka nadąsana chodzisz”.





Myślę o tym jak wiele słów ulega wypaczeniu w procesie wychowania - na przykład słowo pomaganie. Pomaganie jest takie piękne, takie szlachetne - jeśli pomagasz to jesteś szlachetna. Chuj że cierpisz, cierpienie też podobno uszlachetnia. Generalnie im ci jest gorzej tym według przekazów jakie dostajemy - jesteś lepszym człowiekiem bo szczęśliwi są tylko głupi.


Ten szczególny rodzaj wpojonego przekonania o byciu podporą całej rodziny, jest podstawą uwikłania, które niczym drabina schodząca w dół wielkiej przepaści przymocowane jest do tego rodzaju związków. Uzależniony zapierdala w dół bo innej drogi niestety nie ma. Czasem, podskoczy i się wychyli i wtedy wszyscy ożywają w nadziei (tej samej która dotyczy totolotka). “Tym razem to już na pewno”, a potem znowu spada głową w dół, a partnerka szybko za nim po drabince uwikłania, ponieważ jest na nim absolutnie skoncentrowana. I tak sobie jeździcie. Góra / dół. Twój nastrój podpięty jest pod jego bo do czarnej dziury uzależnienia wpada wszystko co znajdzie się w pobliżu. Zasysa materię, emocje, przyszłość i przeszłość. 


Tempo jest bardzo różne i zależy od wielu czynników, a głównie od poziomu uwikłania - jego w alkohol i twojego w niego. I pamiętajmy, że skoro wiemy, że większość uzależnionych wcale nie mieszka pod mostem to i ich rodziny nie wyglądają  jak z ulotek o patologii. Najczęściej oboje pracują, może mają dzieci. Co więcej, nieszczęściem tej choroby jest to, że wiele osób funkcjonuje na co dzień całkiem sprawnie. “Skoro przynoszę pieniądze to wszystko jest ok.” 


Jeśli wariactwo uzależnienia polega na paradoksie (im więcej pijesz, żeby czuć się dobrze tym czujesz się gorzej), to paradoks procesu uwikłania wygląda tak - im więcej pomagasz tym bardziej pogarszasz sprawę.

A pomagasz bo cały czas wierzysz, że tak trzeba, że tak się robi, że tak powinnaś, że to jest dobre. Bo czyż pomaganie nie “powinno” być dobre?


Bycie zaprogramowanym na pomaganie redukuje, moim zdaniem, krytyczne myślenie. Krytyczne myślenie służy w chwili, kiedy trzeba podjąć decyzję i polega na stawianiu sobie pytań - komu pomagam, w czym, czy na pewno to dobry pomysł, czy mam na to siłę, czy chcę to robić etc. Bo pomaganie to nie jest oczywista oczywistość.


Pomaganiem można zajmować się zawodowo - lekarz, terapeuta, policjant, strażak, wszelkie służby medyczne i mundurowe - dostajesz pieniądze, jesteś przygotowany merytorycznie i psychicznie (przynajmniej w teorii), pomaganie nie jest wtedy jedynie ślepym odruchem. Innym rodzajem pomagania jest aktywizm - raczej nie dostajesz za to pieniędzy, ale tu również jesteś przygotowany - pomoc jest twoją świadomą i przemyślaną decyzją.


A potem mamy te wszystkie rodzaje pomagania, które uprawiamy na co dzień. Od wrzucenia komuś hajsu do kapelusza na ulicy, przez charytatywność, podrzucenie bagażu starszej pani na górną półkę w PKP, pokazanie drogi, odpalenie auta kablami itp. Możesz pożyczyć hajs, albo podwieźć kogoś do szpitala, możesz w tym szpitalu z kimś posiedzieć. I to wszystko jest ok jeśli jest to twoja świadoma decyzja. Nawet jeśli pomaganie odbywa się twoim kosztem (np spędzanie czasu w szpitalu z kimś bliskim, kiedy jesteś zmęczony i smutny) to również jest to decyzja podjęta świadomie. 


Mamy ogromny opór w uwierzenie, że pomagać nie trzeba i że można odmawiać jeśli nie mamy na pomaganie, czasu, przestrzeni, zasobów finansowych, psychicznych etc. Wpaja się nam, że “trzeba pomóc”. Wpaja się to kobietom. Zobaczcie na piktogramy na drzwiach do kibla na stacji benzynowej. Na męskim jest tylko jeden gość. Na babskim jest kobieta, dzieci, osoby z niepełnosprawnością. W prawie do odmawiania leży jedna z niewidzialnych granic, które jeśli nie masz ich dobrze poustawianych - możesz przeoczyć albo nie wiedzieć, że w ogóle istnieje. 


Kobiece granice przestawiane są w lewo i prawo od najmłodszych lat. Odmowa i stawianie na swoim to nie cechy, które się u dziewczynek wspiera (to zaczyna się dziać, ale w tym poście piszę, do osób, które dzieciństwo mają za sobą). Dziewczynka ma być miła - czytaj - na wszystko się zgadzać. Usiądź wujkowi na kolankach, daj buzi temu czy tamtemu, podziękuj, dygnij, a jak coś zrobisz nie po myśli dorosłych to ściągają cię reprymendą “zachowuj się”. A to i tak najmniejsze krzywdy jakie się robi dziewczynkom. Przemoc psychiczna, fizyczna, molestowanie - jak do cholery taka osoba ma wiedzieć potem gdzie są jej granice?


Więc kiedy trzeba pomóc, kobieta ,matka polka, rzuca się jak ćma w ogień. Uwikłanie wkracza na kolejny etap tak zwanej nadkontroli. POU wylewa alkohol, odmierza, liczy, kalkuluje, sprawdza. Sherlock Holmes to przy niej pikuś bez budy.


Z pomaganiem osobie uzależnionej sprawa wygląda tak - pomagasz dorosłemu, który zachowuje się jak dziecko. Trzeba mu uprać, ugotować, zdjąć ubranie, pomóc wejść, wyjść itp. I zanim powiesz “ciastko z kremem” zupełnie nieświadomie zaczynasz traktować go jak kolejne dziecko w rodzinie. W terapii często słychać zdania wypowiadane w zupełnej nieświadomości - “ja mu nie pozwolę” “musiałam mu wyprać spodnie” “muszę mu zrobić obiad”. 


Im bardziej on się tak zachowuje tym bardziej go tak traktujesz im bardziej ty go tak traktujesz tym bardziej tak się zachowuje. Uwikłanie.


Wiem, że zabrzmi to strasznie, ale w tym układzie wszyscy chcą dobrze, a wychodzi jak zawsze. Osoba uzależniona chce, poczuć się lepiej więc sięga po używki - partnerka chce żeby wszystkim było dobrze więc pomaga. 


Wspólnie udaje im się dokonać jednej rzeczy - rozwijają uzależnienie. 


I tu dochodzimy do drażliwej kwestii wspierania choroby przez P.O.U. Nikt zdrowy, nie chce być uzależniony, ani nikt kochający nie chce żeby bliska osoba była uzależniona. Ale w tym momencie nikt już zdrowy nie jest. Zmysły są przytępione, zdrowy rozsądek zużywany jest na pierdolistykę picia i odciągania od picia. 


Uwikłanie trwa, zużywasz niesamowite pokłady energii, na to, żeby to wszystko “jakoś funkcjonowało”. Po drodze tracisz poczucie wartości, godności, siłę i chęć do życia, wiarę w siebie i swoje możliwości. No i to pojawiające się wciąż pytanie - co źle robię? Przecież opiekuję się wszystkimi tak jak “powinnam”. To straszne kiedy starasz się z całych sił i nie dość, że wszyscy to mają to w dupie to jeszcze płacisz za to tak wysoką cenę. Powoli wycofujesz się z życia towarzyskiego i zamykasz w zabetonowanym świecie szaleństwa choroby. 


Dwa schorzenia funkcjonują we wzajemnej współzależności. Cykl - on pije - ty grozisz, że odejdziesz, on się ogarnia, wszyscy są szczęśliwi, znowu pije, znowu grozisz, ale nie odchodzisz, więc tych gróźb nie traktuje poważnie. Dopóki w domu jest obiad, porządek, dzieci chodzą do szkoły a ty popierdzielasz w makijażu, dopóki ma czyste ciuchy, śpi w czystym łóżeczku, dopóty problem dla niego nie istnieje. Nie ma żadnych strat z jego picia - "przecież wszystko jest ok, a ty znowu robisz problem". Czasem zrobi sobie przerwę abstynencyjną, żeby udowodnić sobie i wszystkim dokoła, że nie ma problemu z piciem. Nie pije miesiąc może nawet dwa. Zaczynasz wątpić w siebie, a potem cykl zaczyna się od nowa. Ciągle wspominasz jaki był wspaniale kiedy się poznaliście i tęsknisz za wyobrażeniem tego, co mogłoby być gdyby nadal taki był. Rozmyślając o tym, jak powinno być, jak mogłoby być, nie zauważasz tego jak jest. A jest tak, że uzależnienie to choroba postępująca. Im dłużej to trwa tym gorzej, tu się nie oszukuj. Czas działa tylko w jedną stronę. On nie ocknie się pewnego pięknego dnia i stwierdzi - hej chyba przestanę pić. To tak nie działa. Zapytaj innych uzależnionych. 


Nikt uzależniony nie rezygnuje z picia bo jeśli by mógł to by znaczyło, że nie był uzależniony. 





Jedyna szansa żeby zobaczyć to wariactwo to na moment z niego wyjść. Oddalić się od choroby - tak, uzależnienie to choroba, nie jego charakter, nie jego osobowość, oddalić się i  zacząć zdrowieć. Jeśli jest jakaś szansa na to, żeby kogoś uratować z tej sokowirówki to siebie i dzieci. Dosłownie - jak w filmie - ratujcie kobiety i dzieci. Czas, który upływa ci u boku pijanego męża nie działa na niczyją korzyść, ani twoją, ani dzieci, ani jego. Działa tylko na korzyść uzależnienia. Czas to najcenniejszy, nieodnawialny zasób jaki mamy. Warto się zastanowić, na co go wykorzystać.


W terapii P.O.U. dowiadują się, że ich życie nie jest po to, żeby ratować innych ale siebie. Nie jest im z tym łatwo. Przyznanie się do tego, że inwestycja, której dokonały nie była trafiona jest bardzo trudne. Pojawia się tak zwany efekt utopionych kosztów. Zrozumienie, że nie mogą pomóc jest ciężkie do przyjęcia. W terapii taki rodzaj miłości nazywa się “twardą miłością” wspierasz i kochasz człowieka, ale nie jego czyny. I to chyba jest kluczowe. Zbyt często mylimy jedno z drugim. Czyny osoby uzależnionej nie zawsze świadczą o niej - raczej o stopniu uwikłania w substancje. Dopiero w procesie trzeźwienia uzależniony zaczyna przejmować kontrolę nad tym co robi i dopiero wtedy można zobaczyć, jakie decyzje podejmuje na trzeźwo. Nie masz gwarancji, że kiedy pójdziesz na terapię, on zacznie swoją, ale twoje życie nie jest o nim tylko o tobie. Masz szansę poczuć się lepiej, odzyskać siebie i nie marnować więcej czasu, a to jest bezcenne.


Zauważyłam, że o kobietach żyjących z uzależnionym partnerem zwykło się mówić jak o kruchych i słabych. Tymczasem dla mnie to są siłaczki. Kiedy zaczynają całą swoją siłę kierować na siebie, wówczas okazuje się ile tak naprawdę jej mają. Dopiero wtedy energia nie jest marnowana i ma szansę wpędzić w ruch zmianę w przekonaniach, w myśleniu, we wspomnianym “niewłaściwym dostosowaniu”.


Dostosowujemy się jak umiemy żeby było nam dobrze, ale może warto pamiętać żeby nie dostosowywać się za wszelką cenę. 




Jeśli chcesz postawić mi kawkę to kliknij to zdjęcie







Dzisiejszy odcinek sponsorował serial:

NARODZINY GWIAZDY


FACEBOOK / INSTAGRAM / Regulacja odbiornika

#regulacjaodbiornika #uzależnienia #uzależniony #uzależniona #nałogi #rozproszoneja #mechanizmyuzależnienia #picie #trzeźwość #terapia #terapiauzależnień #alkohol #narkotyki #oliwiaziebinska #blog #blogosobisty #wiedza #niewiedza #uzależnienie #diagnoza #objawyuzależnienia #mareksiekielski # mechanizmyuzależnienia #terapiauzaleznien #terapeuta #trzeźwość #trzeźwa #trzeźwy #soberlife #sober #AA #rozwójosobisty #osiatyński #emocje #regulacjaemocji #zdrowie

Komentarze

  1. Hello, chciałam zostawić notkę od siebie - kobiety współuzależnionej i DDA w terapii. Moje pomaganie było dla mnie dumą i budulcem poczucia własnej wartości że nawet się nie zczailam jak bardzo byłam w tym przmocowa i naruszalam granice osoby uzależnionej. Przypisywałam sobie zdolności nadprzyrodzone, bo ja wiedziałam co mu pomoże, ja wiedziałam co dla niego najlepsze, ja wiedziałam jak mu poprawić humor aby nie czuł nieprzyjemności co by mogło wiązać się z nawrotem (w mojej głowie). Ja wiedziałam kurwa wszystko o nim. Teraz wiem, że dlatego bo nie wiedziałam za dużo o sobie. T Jako DDA do bycia na ostatnim miejscu byłam przyzwyczajona, więc jakby zlewanie własnych potrzeb to chleb powszedni. Tak jak uzależniony szuka bezpieczeństwa i akceptacji w substancji ja szukałam akceptacji w pomaganiu. Relacja z osobą uzależniona była dla mnie bezpieczna, bo znajoma. Wiedziałam że prędzej czy później się spierdoli, że gdzieś jest podstęp. Wbrew pozorom to dawało mi poczucie bezpieczeństwa, bo ja sobie przewidziałam. Chce napisać, że straciłam siebie ale w sumie nie wiem czy kiedykolwiek siebie miałam. Całe szczęście że zdrowy kawałek żyje i poszłam na terapię.
    Dzięki za wpis. Kawkę kupię jutro rano, bo wiadomo w poniedziałek z rana najlepiej wchodzi.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz.