Polecany post

"ROK ODPOCZYNKU I RELAKSU"

Zacznę od środka bo jakoś nie umiem znaleźć dobrego zdania na początek. Chciałam napisać do was więc właśnie usiadłam i piszę, chociaż jeszcze nie wiem o czym chcę napisać. Dowiemy się w trakcie.

ROZPROSZONE JA

Dlaczego ja to nie ja?

“Rozproszone ja” to trzeci, ostatni mechanizm uzależnienia po Mechanizmie iluzji i zaprzeczeń oraz Nałogowej regulacji emocji. Mechanizmy te opisał prof. Jerzy Mellibruda i stanowią podstawę lecznictwa odwykowego w Polsce. Podobnie jak w przypadku pozostałych dwóch mechanizmów, nie wchodzę tu w dyskurs czy te mechanizmy istnieją, czy jak twierdzą ich przeciwnicy - nie. Sami sprawdzicie. Ja jestem zdania, że nieważne jak je nazwiemy, zjawiska opisane przez J. Mellibrudę warte są uwagi i nawet jeśli nie stanowią całości problemu uzależnienia, to na pewno są ważnym jej elementem.

W wielkim skrócie, dla tych, którzy nie mają ochoty czytać dalej - to jest ten fragment kiedy ktoś mówi: Dobry chłopak tylko jak się napije to mu odbija.

Sporo osób sprowadza to zjawisko do działania samej substancji. Mówi się, że wydobywa z ludzi to co ukryte i że pod wpływem mają odwagę powiedzieć czy zrobić coś czego baliby się na trzeźwo. I pewnie jest w tym dużo prawdy, ponieważ wiele substancji obniża poziom lęku, przez co stajemy się sztucznie odważni, a wręcz brawurowi. Ale to tylko część tego zjawiska. Wychodziłoby na to, że uzależnieni to ludzie którzy skrycie marzą o tym, żeby wszystkich obrazić, pobić, wysikać się publicznie przed knajpą, a potem rozebrać do naga i latać po mieście. Same świry. Dlatego mówienie, że alkohol dodaje odwagi to duże uproszczenie.



Kto zna to uczucie kiedy budzi się rano, przypomina sobie co nawywijał i ma poczucie, że to nie on/ona? Że to ten “ktoś” to wszystko robił za niego, a ona/on cały czas był/a gdzieś indziej, może czekał na niego w łóżku. “Tamten” ktosiu tańczy na barze, tamten podrywa, tamten na kogoś krzyczy. Tamten może być bardziej romantyczny i zabawny, odważny, wyszczekany albo agresywny. I kiedy ktoś ma do ciebie pretensje, to masz wrażenie, że przecież to nie ty byłeś/byłaś. To nie ty to wszystko powiedziałeś/aś , zrobiłeś/aś. 

 

To uczucie - ja to nie ja. Jest mnie więcej niż jeden i TO WSZYSTKO JEGO/JEJ WINA.

 

Czym właściwie jest JA?

Ja Jarek, Ja Krzysiek, Ja Olga, Ja Oliwia, Ja Iwona, Ja Zuza, Ja Justyna, Ja Daniel, Ja Mariusz itd?

Przedstawiamy się, podpisujemy swoim imieniem i nazwiskiem, ale co znaczy bycie nami?

 

Ja jest centralną osią ciebie, w teorii i u zdrowego człowieka, spajającą wszystko co ciebie dotyczy. Twoje przekonania na temat siebie i świata, twoje pragnienia, granice, marzenia - jest to obraz ciebie samego widziany przez ciebie samego. 

 

Jeśli jesteś zdrowy i masz zdrowy ogląd siebie, to widzisz siebie jako kogoś najważniejszego na świecie, o którego musisz się troszczyć, bo suma sumarum to wszystko co masz. Możesz mieć siebie i samochód, ale nie możesz mieć samochodu jak ciebie nie ma :) Jeśli to rozumiesz, to dbasz o zdrowie, relacje, jedzenie, ciało, umysł i duszę. Trochę jakbyś miał Tamagotchi i się nim opiekował, żeby nie zdechło. 

Jeśli masz zaburzoną wizję siebie - dobrym, skrajnym przykładem jest anoreksja - to widzisz nie to co jest, tylko to, co ci się wydaje, że jest.  W związku z tym ważysz 35 kilo, ale wydaje ci się, że 90 i odchudzasz się, żeby wyglądać lepiej, a wyglądasz źle i coraz gorzej. W konsekwencji Tamagotchi ci może umrzeć.

Większość ludzi funkcjonuje na osi pomiędzy zdrowiem, a zaburzeniem. Pierwsze rozwalenie Ja, może nastąpić już w dzieciństwie. Na przykład - jesteś mały/ mała. Jak każde dziecko jesteś zapatrzony/a w rodzica. To jest najbliższy człowiek na świecie. Odbijasz się w nim, uczysz od niego, jak ci źle to biegniesz do niego i tak dalej. Twoje Ja poznaje świat, Tamagotchi się uczy samego siebie podglądając inne Tamagotchi. No i masz na przykład 6 lat i ten rodzic zdziela cię z otwartej, bo coś tam - na przykład nie zmyłeś naczyń, albo dostałeś słabą ocenę w szkole. 

 

Coś według niego zrobiłeś źle, a ty nie jesteś jeszcze w stanie zrozumieć, że to w ogóle nie jest o tobie,  tylko o tym rodzicu, że to on ma nasrane, a nie ty. W tym momencie całe Ja się wali. Bo z jednej strony masz rodzica, który dla dziecka zawsze ma rację (dziecko nie potrafi widzieć wieloznaczności sytuacji), ale ten rodzic sprawia ci ból. Ale skoro ma zawsze racje, ukaranie ciebie musi być słuszne, to z tobą coś jest nie tak. Nie możesz się zwrócić przeciw niemu, bo zależysz od niego, więc zwracasz się przeciw sobie. “Ja” się dezintegruje i to może prowadzić w przyszłości do nerwic, depresji, samobójstw i uzależnień. Oczywiście podaję bicie, jako skrajne, ale to może być wiele innych rzeczy, bo dzieci to bardzo delikatne stworzenia :)


No ale przejdźmy do czasu teraźniejszego. Jesteś nastolatkiem albo metrykalnym dorosłym. Chcesz być fajniejszy/a. Wiele ludzi ma to pragnienie. Często dlatego, że z domu wynieśli poczucie gorszości, nieśmiałości, a może dlatego, że obserwują jakąś zjedzoną przez instagramowe filtry celebrytę/kę i bardzo chcą być tacy jak ona. Generalnie często budzi cię poczucie, że nie jesteś “dość” (wygadana/y, zabawna/y, wyluzowana/y itd). No więc odkrywasz alkohol/ narkotyki/ hazadr itp. Masz poczucie, że jesteś kimś fantastycznym. Kimś kto może więcej. Jak Hulk, jak Iron Man, jak Magda Gessler. Tę historię już znamy więc przejdźmy dalej. 


Jeśli często bywasz “nie sobą” to granice ciebie się rozmywają i właściwie ciężko ci stwierdzić kim jesteś. Podróżujesz tak często między prawdziwym sobą, a tym rozmytym używką. Między prawdziwymi treściami z twojego życia, a tymi, którymi żyjesz pod wpływem, że powoli twoje Ja się zaczyna rozpraszać.

 

Jeśli zacząłeś/aś tę podwójną tożsamość wcześnie, to jest duża szansa, że nie masz jeszcze dobrze ukształtowanej samoświadomości, no a teraz to już na pewno jej sobie nie wykształcisz…

Co się dzieje dalej? Im częściej zastępuje cię ta super osoba, tym gorzej myślisz o sobie. Ty jesteś fajtłapą pełną lęków i zahamowań, a twoje alter ego niczego się nie boi i załatwia za ciebie bycie fajnym. A jeśli jeszcze ci się zdarza nawywijać, to ten fajtłapa rano musi się mierzyć z poczuciem winy, wstydem i tak dalej, więc właściwie zbiera same ciosy podczas gdy nasz bohater zalicza kolejny checkpoint. Na tym etapie dwoistość się utrwala, umacnia.


Bycie na zmianę raz jedną raz drugą wersją siebie prowadzi do totalnego rozdarcia. Odpowiedź na pytanie “kim jestem” prowadzi w ślepe zaułki, bo z jednej strony jesteś taki/ a, a z drugiej zupełnie inny/a. Pamiętam, że sama byłam w tym bardzo pogubiona. Miałam o sobie jakieś zdanie - że jestem w miarę w porządku, że raczej jestem spokojną osobą, pacyfistką, a tu odwalam takie numery i rano muszę się tłumaczyć z czegoś, czego JA bym przecież nigdy nie zrobiła. Jak to możliwe? Czary. Kim w takim razie jest JA, skoro JA tego nie robię, a przecież to robię? Uzależnienie to szaleństwo, kompletne wariactwo.

 

Samoocena spada na łeb na szyję, ale ponieważ człowiek ma wbudowany taki mechanizm, że mimo wszystko chce o sobie myśleć dobrze, to żeby uniknąć momentów myślenia o sobie źle, powoli eliminujesz fajtłapę. Wobec czego coraz częściej jesteś nim/ nią. Napięcie pomiędzy tymi dwiema postaciami rośnie.

Ciekawe jest to, że z badań wynika, że nawet to czego się uczysz na trzeźwo i to czego się uczysz pod wpływem się nie przenika. Trzeźwy ty, nie czerpie informacji z pijanego i na odwrót. Nauka pozostaje w dwóch obszarach mózgu.


Zdrowy człowiek uświadomił by sobie, że to przecież ten pseudo super ktoś powoduje twoje wszystkie kłopoty, ale na tym etapie nie ma już mowy o zdrowiu. W tym momencie wizja siebie jest tak skrajna, że ratujesz się w jedyny znany ci sposób - unikajac prawdy od rana do wieczora i znowu do rana, żeby jak najkrócej mieć kontakt z pierwotnym sobą. Być może na tym etapie masz wokół siebie wielu znajomych, którzy znają tylko tę “fantastyczną” wersję ciebie, więc tym bardziej musisz trzymać fajtłapę w piwnicy jak pokraka z Pulp Fiction, żeby nikt się nie zorientował, że jesteś inny. Masz poczucie, że udajesz kogoś kim nie jesteś i że zaraz wszyscy się o tym dowiedzą. Jest to nałogowa odmiana tak zwanego “syndromu oszusta” - zjawiska, które dopada bardzo wiele osób uzależnionych i nieuzależnionych. A to już prowadzi do życia w ciągłym strachu. Towarzyszy temu nieustające i nieprzyjemne napięcie, które cały czas iskrzy pomiędzy tobą...a tobą.


Na dodatek jeśli cały czas usuwasz napięcie i nieprzyjemne stany wewnętrzne substancją to wytwarzasz w sobie złudne poczucie kontroli. Uczysz się, że za każdym razem jak dopada cię bezsilność wywołana przez takie czy inne wydarzenia, to zawsze możesz iść do sklepu, baru, albo zadzwonić po coś co sprawi, że poczujesz moc. A ponieważ na tym etapie być może masz słabą kontrolę nad swoim życiem (i nie mówię, że od razu musisz być wylany z pracy, ale po prostu jesteś zagubiony), to znajdujesz jedyną rzecz nad którą masz kontrolę i to ci daje poczucie mocy, którego każdy potrzebuje. Stąd biorą się często złudne wyobrażenia na temat kontrolowaniu picia czy brania. Im bardziej tracisz kontrolę nad życiem, tym więcej prób kontrolowania picia, by udowodnić sobie, że jesteś silny. Zwykle kończą się fiaskiem, poczucie beznadziei rośnie.



Ciekawą rzeczą, a przecież wszystkim znaną jest takie zjawisko - jestem najlepszy/a w byciu najgorszym/ą. Te wszystkie wychwalanki, czego się to nie odje**** po alku, jakie to ilości narko się nie wzięło. Nasza grupa jest najbardziej pato ze wszystkich pato, a ja I’m the worst mother fucker! Dzieje się tak ponieważ widzisz, że nie możesz już być najlepszy w tym czy w tamtym. Powiedzmy, że kiedyś byłeś/aś dobry/a w koszykówkę, ale już dawno tego nie robisz. Ambicje wcale nie maleją, ale możliwości są jakie są. Więc jednocześnie umniejszasz tamtą rzecz (że sport jest dla debili), a jednocześnie robisz atut z picia, ćpania (i tych co piją i ćpią) bo w tym możesz być najlepszy/a i nikt ci nie podskoczy. To prowadzi do wszystkich “ja nie zajaram z wiadra? z wanny? z basenu? ” i takie tam.

 

Co jakiś czas, jak natrtna mucha, pojawia się myśl - przecież kiedyś był_m inny/a. Gdzieś w odległych zakamarkach pojawia się wspomnienie samego siebie sprzed tego wszystkiego, ale zaraz konfrontuje się z teraźniejszością i powoduje okropne uczucie jak przejechanie widelcem po tablicy. W pewnym sensie zachowujesz się jak mój pies, który ma zaburzone zmysły po wypadku. Mówię jej: patrz wiewiórka, a ona biegnie z całych sił, tylko, że w zupełnie inną stronę. Ty też gonisz to wspomnienie, chcesz wrócić do tamtego siebie, ale już go nie znajdujesz, biegniesz w inną stronę gdzie nie ma po nim śladu i to uczucie jest straszne, pamiętam je doskonale i aż mam ciary teraz jak to piszę. 


W pewnym sensie czujesz jakbyś tracił/a zmysły. Tamagotchi oszalało. Lawirowanie pomiędzy dwiema postaciami jest coraz trudniejsze. Oskarżenia jakie padają ze strony bliskich, ale nawet samego siebie, są nie do zniesienia. I wtedy może się stać rzecz, która pozornie jest wyjściem z sytuacji, ale tak naprawdę pogrąża cię w szaleństwie - stajesz się tamtą osobą. Zjadasz fajtłapę. Fight Club to film o tobie. Myślisz, że ten drugi to ty, że zawsze byłeś tamtym, a ten pierwotny ja był tylko jakąś przeszkodą. Żeby być tylko tamtym musisz być cały czas na czymś. Przerwy w braniu skracają się maksymalnie. Jakiś jeden, dwa zagubione dni, żeby organizm doszedł do siebie i znowu wkładasz kostium Iron Mana. I wtedy już bardzo ciężko jest wrócić…



W dniu po moim ostatnim zapiciu stało się coś dziwnego. Nie wiem czy to był wynik tego, że już nie dało się tego wywijania “tej drugiej” ogarnąć, zakłamać, zamieść pod dywan. Czy może tego, że przed piciem przeczytałam “Rehab” Osiatyńskiego i jakoś mnie strasznie wtedy poruszył. Czy może to był palec tej “siły wyższej”. A może wszystko na raz. Nieważne. W każdym razie pamiętam, że leżałam pozamiatana, wgnieciona w kanapę i nagle, jak w Fight Clubie, dotarło do mnie, że to wszystko JA. Że nie ma drugiej osoby. Że to ja wywijam, że alkohol nie jest wymówką, bo to ja to wszystko robię. Że jestem jedną osobą, tą która się budzi rano i tą, która decyduje pójść się napić i naćpieć. To nie ONA to wszystko robi. To JA. Śmiem twierdzić, że to chwilowe połączenie moich dwóch JA było tym co sprawiło, że poszłam na terapię uzależnień.

 

Żeby zrouzmieć co to znaczy JA, kto to jest i kim jest, musiałam odstawić substancje. Nadal się siebie uczę i pewnie będę uczyć do śmierci, bo ciągle się zmieniam, ale przyglądam się temu z większą ciekawością niż, jak kiedyś, z obrzydzeniem. Powoli wraca ta wersja mnie sprzed tego całego szaleństwa.  Tamagotchi przeżyło.

 

 



Jeśli chcesz postawić mi kawkę kliknij to zdjęcie:


Dzisiejszy odcinek sponsorował film: FIGHT CLUB


Instagram

Regulacja odbiornika


#regulacjaodbiornika #uzależnienia #uzależniony #uzależniona #nałogi #rozproszoneja #mechanizmyuzależnienia #picie #trzeźwość #terapia #terapiauzależnień #alkohol #narkotyki #oliwiaziebinska #blog #blogosobisty #wiedza #niewiedza #uzależnienie #diagnoza #objawyuzależnienia #mareksiekielski # mechanizmyuzależnienia #terapiauzaleznien #terapeuta #trzeźwość #trzeźwa #trzeźwy #soberlife #sober #AA #rozwójosobisty #osiatyński #emocje #regulacjaemocji #zdrowienie

Komentarze

  1. Sześć lat z wiadra,bo z lufy tak jakoś słabo trzepie:-).Ojj długo,długo zajęło zanim zrozumiałem,że uciekałem.14 lat jaranego...i w końcu dość-ufff.A myślałem, że jestem mistrzem:-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze można być mistrzem w niejaraniu z wiadra :) Pozdrawiam

      Usuń
  2. Niestety uzależnienia wszelkiego rodzaju to straszny stan. Często nie zdajemy sobie sprawy z tego, że jesteśmy uzależnieni i że to nas niszczy. Sami siebie doprowadzamy do zniszczenia przy jednoczesnej niewiedzy, a wszelkie znaki mogące nam przybliżyć prawdę są przez nas odrzucane

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz.